W tekście zwracam uwagę na różne sprawy dotyczące uprawiania i funkcjonowania humanistyki w Polsce - czyli przede wszystkim zinstytucjonalizowanych nauk społecznych i humanistycznych. Zapewne większość z moich stwierdzeń odnosi się też do innych dziedzin i dyscyplin poznawczych, a nawet do sfery dziennikarstwa, krytyki artystycznej, literatury i sztuki - niezależnie od tego, że te wszystkie humanistyczne obszary są skądinąd różne i zakres uogólnień musi być ostrożny. Muszę też uprzedzić, że mój tekst utrzymany jest w nucie publicystycznej, zatem nie jest wolny od uproszczeń, przerysowań, a przede wszystkim od subiektywnych opinii. Inna rzecz, że refleksja nad stanem humanistyki nie może odbiegać od tonu humanistycznych rozważań, w których z natury rzeczy obecne są wartościowania i oceny.Tezą mojego artykułu jest stwierdzenie, że polska humanistyka jest i ma się dobrze w sensie instytucjonalnym, lecz jednocześnie jakoby jej nie było w oddziaływaniu społecznym. Mamy więc z jednej strony dziesiątki, jeżeli już nie setki jednostek naukowych - zakładów, instytutów, wydziałów, a nawet całych uczelni, w których elementem nazwy jest jakiś rdzeń "humanistyczny" - jednostek, w których pracują tysiące naukowców. Z drugiej strony obserwujemy nikły rezonans zewnętrzny tych instytucji i ich pracowników, czy - lepiej powiedzieć - nie obserwujemy tego rezonansu albo jest on sporadyczny. Sytuacja przedstawia się więc tak, że ten imponujący rozwój instytucjonalny, a przy tym i osobowy, jakby nie uwzględniał celów i funkcji zewnętrznych albo jakby nie były one tak istotne, jak własny rozwój i funkcjonowanie. (fragment tekstu)